Dlaczego nie Boboli?

Zwiedzając różne miejsca zawsze staramy się znaleźć w nich jakiś ogród. To taki nasz wspólny mianownik- i nawet kiedy tego nie planujemy (jak na przykład w Palermo), nasz wzrok zawsze ściągnie jakaś zieleń zza muru. We Florencji nic nie musiało nas przyciągać, był plan- wizyta w ogrodzie Boboli.Ten ogromny teren co roku przyciąga tłumy turystów spragnionych pięknych florenckich widoków. Bo najwspanialszą rzeczą jaką może zaoferować to miejsce jest niesamowita panorama Florencji. Warta nawet wdrapywania się na wzgórze w upale.
Tak jak wspomniałam to miejsce było w planach- wybadane na Trip Advisorze, kasa bez kolejek obczajona, wygodne buty na stopach i parę godzin w zapasie. W końcu zwiedzając Florencję trudno zignorować tak słynne miejsce. A jednak, kiedy się tam w końcu znaleźliśmy, właściwie od razu mieliśmy ochotę uciec. Do tego stopnia, że nie zobaczyliśmy wszystkich zakątków, które ogród ma do zaoferowania. Dlaczego?
Jednym z powodów mógł być upał. To nie pierwszy włoski ogród zwiedzany przez nas w sierpniu, ale ten wygrał nawet ze mną, wielbicielką wysokich temperatur. Może dlatego, że jest położony na wzgórzu? Może dlatego, że główne aleje są szerokie i nie dają schronienia przed słońcem? Może dlatego, że mimo licznych fontann daje się odczuć, że w wodą to mieli tu krucho? Trudno powiedzieć. Byliśmy gotowi na ukrop, ale temperatura przerosła nasze oczekiwania i odebrała część przyjemności ze zwiedzania.
 Niewielkim wytchnieniem były wspomniane fontanny, przy których aż prosiło się o przystanek, ale na przykład zbiornik wodny z wyspą (Isolotto) jest odgrodzony i nie ma do niego bezpośredniego dostępu. Zrozumiałe przy tej ilości turystów, ale i tak szkoda.
Nie wszystkie fontanny działały- a byłoby tak przyjemnie usiąść przy ciurlającej wodzie...

Kolejnym czynnikiem mógł być rodzaj nasadzeń. Mamy tu wiele 'pokoi' oddzielonych wysokimi żywopłotami, szerokie, żwirowe aleje i fontanny. Niewiele kwiatów- głównie drzewa, krzewy i rzeźby. Bardzo wiele rzeźb- od stylizowanych na antyczne, po bardziej współczesne (jak robiące niesamowite wrażenie dzieło Igora Mitoraja).
W jednym kadrze antycznie i nowocześnie.
Brakowało mi typowych dla stylu angielskiego czy naturalistycznego malowniczych zakątków i pełnych przepychu rabat. Tu wszystko jest trochę jak od linijki- kolejny raz przekonałam się, że styl francuski to nie moja bajka.

Ale i tak warto tu zawitać. Bo kiedy już Wasze stopy równomiernie pokryje pył, zapasy wody zaczną się kurczyć i będziecie na przykład przy Domku Kawowym, Waszym oczom ukaże się magiczna panorama Florencji. Nawet nam ciężko było się oprzeć i nie strzelić sobie selfie (jesteśmy starej daty i nazywamy je 'muminami' ;-) ). Nie zrobiliśmy tego, ale było blisko :-)
Tradycyjne pytanie- jaka w tej wizycie lekcja dla nas? Taka, że dobra rzeźba 'robi robotę' i czasem może wręcz zastąpić rabatę. Na przykład w miejscu, w którym nawet perz nie chce rosnąc. Oczywiście na gabaryty (i ceny) rzeźb pana Mitoraja raczej nie możemy sobie pozwolić, ale możemy spróbować znaleźć coś bardziej realistycznych rozmiarów.

Na zakończenie mały cynk na przyszłość- jest we Florencji ogród, który oferuje równie spektakularne widoki, bez tłumu turystów. Za jakieś milion lat, kiedy znajdę chwilę na napisanie kolejnego posta opowiem Wam o nim. Bądźcie cierpliwi! :-)

I jeszcze link do przydatnej anglojęzycznej strony, jeśli planujecie wizytę w tym miejscu.

Komentarze