Wiejski kompot

Jakże często w snach podduszonych smogiem mieszczuchów przewija się sielanka wiejskiego życia. Czar cichych, spokojnych wieczorów spędzonych na werandzie, cykanie świerszcza pod oknem i ogólnie pojęte obcowanie z naturą. A jednak pozwólcie, że przypomnę Wam pewien bardzo prawdziwy utwór Andrzeja Waligórskiego o tym, jak to romantyczna polonistka na łące wlizła bosą stopą w kupę "i wydała okrzyk:- O żesz ku#wa!" Bo niestety z tą idyllą to nie jest tak do końca pachnąco.
Często ludzie myślą, że wyprowadzka na wieś będzie oznaczała początek idealnego życia. Abstrahując od tego, że idealne życie jest równie realne jak powrót do rozmiaru 36 z czasów liceum (serio- nawet jak wrócicie do tej samej wagi, to tyłek w stare spodnie nie wejdzie- nie pytajcie, skąd wiem), to wiejskie życie ma swoje smaczki, przed którymi nie uciekniecie. No chyba, że macie miliony monet i możecie wybudować się na szyczycie wzgórza, otoczonego lasem i zatrudnić mały pluton pracowników, którzy usuną z Waszej drogi krowie placki i zajmą się wszystkimi innymi, mniej czarującymi aspektami życia poza miastem.
Jeśli nie ma takiej opcji, to na przykład będziecie mieć sąsiadów. A oni będą mieć dzieci, psy, koty, imprezy, intensywnie zwerbalizowane różnice zdań, za dużo drzew, za mało drzew, niezdrowe, chemiczne nawozy, organiczne, śmierdzące nawozy- no po prostu bedą. I najprawdopodobniej nie bedą tacy jak Wy, więc trzeba się bedzię nauczyć pewne różnice zaakceptować, albo przygotować się na współczesną wersję "Samych Swoich".
Będzie natura. Super? Komary to też natura. Kleszcze. Szerszenie. O dzikach, które kiedyś połasiły się na nasz topinambur, czy koniach zajadających się naszą glicynią nie wspomnę, bo to przypadki ekstremalne. Możliwe, że będzie nawet rolnik, który robiąc bokeny kombajnem, zakurzy suszące się na słońcu pranie. Wiosną błoto, latem koszenie trawy, jesienią niekończące się grabienie liści a zimą odśnieżanie.
Nie zrozumcie mnie źle- nie chcę nikogo odstraszyć. Tylko mam wrażenie, że wiele osób wyprowadzając się "na wieś" nie zdaje sobie sprawy, że to jest zwykłe miejsce. Fajne, interesujące, ale nie idealne. I mieszkają tu inni- w naszej gminie to ponad tysiąc nowych 'innych' w ostatnim roku. Zastanawiam się ile procent z nich racjonalnie podeszło do kwestii mieszkania z dala od miasta. A ile wniesie pozew do sądu, oskarżając rolnika o kurzenie snopowiązałką.
Zastanawiam się też jak to z nami będzie. Nie jesteśmy lajkonikami w kwestii mieszkania poza miastem (szczególnie ja, bo mieszkam tu od siódmego roku życia), ale za to w kwestii posiadania domu to już totalnie. Czy nie trafi nas którejś zimy i nie zamarzymy o pługu śnieżnym? Niewykluczone. Ale mam wrażenie, że nie zrobimy z tego powodu awantury całemu światu, że niesprawiedliwe, że ktogoś trzeba za to pociągnąć do odpowiedzialności i napisać pismo do prezydenta świata. Pewnie zmielimy pod nosem przekleństwo, złapiemy za łopatę i usuniemy to białe g@#no. Bo sami się w ten wiejski kompot wpakowaliśmy. A na dowód, że jesteśmy gotowi go wypić, mam przepis.
Jest on na kompot z śliwek, które zebraliśmy z kilku gałęzi naszej pseudomirabelki. Sąsiedzi poprosili nas o ich przycięcie, ponieważ owoce spadały i brudziły im podjazd. Po całej akcji mieliśmy wiadro owoców- rzeczywiście byłby niezły bałagan na kostce. Kryzys zażegnany, a z śliwek zrobiłam dżem (jak zwykle wyszedł mi za gęsty, więc przepisu nie będę podawać) i kompot, który jest idealny na letnie upały. Na drzewie zostały jeszcze mirabelki- jeśli chcecie, to chętnie oddamy- ze względów praktycznych w okolicach Wrocławia:)

WIEJSKI KOMPOT

2kg drobnych żółtych lub czerwonych śliwek 
500g cukru
5-10 suszonych goździków
2 całe nasiona kardamonu

Gotujemy około dwa litry wody. Do dużego garnka wrzucamy opłukane mirabelki (nie usuwamy pestek), zasypujemy cukrem, dodajemy przyprawy i zalewamy gorącą wodą. Doprowadzamy do wrzenia i odstawiamy. Po jakimś czasie odcedzamy. Ja robię to prawie od razu, bo nie lubię bardzo kwaśnych kompotów, a mirabelki mają to do siebie, że ich skórka bardzo wszystko zakwasza. Im dłużej bedzie nią naciągał wywar, tym kwaśniejszy napój otrzymacie.
Kompot można pić na ciepło, ale nam najbardziej smakuje z dodatkiem kostek lodu. To naprawdę wiejski klasyk. Pachnie goździkami, jak z sielankowych wakacji u babci. A mirabelki rosną na poboczu co drugiej polnej drogi. Polecam! I to nawet zatwardziałym mieszczuchom ;) Przecież skądś musicie brać tę witaminę C, prawda?
PS. A jeśli wersja śliwkowa jest dla Waszych bliskich zbyt kwaśna to zamiast nich użyjcie jakiś 5 średnich jabłek, dorzućcie 20 mirabelek i 200 gram cukru. Wyjdzie delikatniejszy kompot, ale wciąż smaczny i pachnący dzieciństwem.

Komentarze

  1. Jakby to powiedzieć... samo życie, ale... mieszkam na wsi , choć nazwać 5 chałup wsią to nadużycie. Do sąsiadów daleko, krów nie ma i... komarów też nie ( za wysoko) . Mam więc sielskość os września do czerwca, bo w czasie wakacji jednak ludzie się zdarzają, podobnie jak szerszenie, żmije i gzy. Zamiast dzików mam paradujące po stoku majestatyczne stada jeleni 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jest ewidentnie wygrany los na loterii :-) Ale znam takich, co wstaliby rano i stwierdzili, że to skandal, że Lidl jest tak daleko (jak jeszcze napiszesz, że masz do Lidla blisko to padnę ;-) ). Cały myk polega na tym, żeby akceptować tych okazjonalnych turystów, szerszenie, żmije i gzy, bo to wszystko jest elementem krajobrazu- nie tylko jelenie :-) Aha no i zazdroszczę niezmiernie, ale tego się chyba łatwo domyślić :-D

      Usuń
  2. nieskończenie i niezmiennie moje marzenie z lat nastoletnich to zamieszkać na wsi..najlepiej głuchej..gdzie nic nie ma..nie ziściło się?.....trudno..może kiedyś się zdarzy?..hmm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękne marzenie, oj piękne :-) Mam wrażenie, że wiele miejsc, które jeszcze kilka lat temu było głuchymi wsiami, teraz zmieniły się nie do poznania. To trudna misja znaleźć taką, która jeszcze została i zostanie w przyszłości taka cicha i spokojna jak w marzeniach.

      Usuń
  3. Oj to sama prawda i tylko prawda...ale może kiedyś?...hmm..oby...trudna misja?..tak...ale nigdy nie znasz dnia ani godziny i dopóki w to wierzysz,,to może..kiedyś?...oby..życz mi tego Magda..ok?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że życzę! I wierzę, że się uda, ja z tych co uważają, że nic przypadkiem się nie wydarza i ta właśnie jedyna, głucha i malownicza znajdzie się dokładnie w tym czasie i w tym miejscu, w którym ma się znaleźć:-)

      Usuń
  4. Pragmatyczka..Wizjonerka...fajnie...ja również nie wierzę w przypadki...i mam taka zajawkę, że co ma być to będzie..tyle...pozdrawiam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie!
      Kurczę, jakiś filozoficzny tek kompot, a wcale procentów nie ma ;-)

      Usuń
  5. na to wychodzi...filozoficzny kompot robi swoje...hmm...i dobrze..niech robi..a i tak co ma być to będzie...pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz