Cruffiny z różą

Dziś przepis typu "do przygotowania szarlotki potrzebny jest talerz i szarlotka." Ale tak można w dzień, będący synonimem lenistwa i beztroski. "A może zrobimy dzień dziecka?" pytamy, kiedy nie chce nam się przygotowywać porządnie do spania i pragniemy jedynie walnąć się w futerale na łóżko. A kulinarnie jak zrobić dzień dziecka? Na przykład otwierając opakowanie gotowego ciasta na croissanty.
Cruffiny  zawładnęły moimi myślami od kiedy na Instagramie trafiłam na zdjęcia cronutów u Łukasza z food2. Jednak pomysł smażenia już i tak dość tłustego ciasta półfrancuskiego wydał się lekką przesadą nawet mi. Bardziej amerykański może być jedynie smażony w głębokim oleju snikers (tru stori). Posypany karmelizowanym bekonem. I polany cynamonowym lukrem. Nie żebym tego nie ugryzła- ale podejrzewam, że jadłabym w tempie jednego kęsa na miesiąc, a i tak poziom cukru skoczyłby mi w kosmos.

Amerykanie cronutsami się zajadają, wyczekując swojej porcji w kolejce i nawet ciotka w osobie samej Julii Roberts nie wystarczy, żeby to ciacho dostać bez kolejki. Mam parę fajnych ciotek, ale Dżulki Roberts wśród nich nie ma. Mam też świadomość, że aby spalić takie jedno cudo, musiałabym przekopać cały nasz ogród do głębokości metra. A przecież szkoda roślin. I tu pojawiają się cruffiny- wypiekane  w piekarniku nie wydają się aż tak wielką groźbą. A poczucie dekadencji zostaje.

CRUFFINY Z RÓŻĄ (5 sztuk)
 
1 opakowanie ciasta na croissanty
1 czubata łyżka konfitury z płatków róż (nasza! mniej więcej tyle róż co cukru i sok z cytryny dla utrzymania koloru)

Piekarnik nagrzewamy do 165 stopni. Formę na muffiny wykładamy papilotkami. Ciasto wyjmujemy z opakowania, smarujemy brzegi masłem i zawijamy je, żeby powstał kwadrat. Rozwałkujemy, tak aby boki mocno przylegały. Kroimy na pięć pasków grubości około  trzech centymetrów. Smarujemy cienko i równomiernie konfiturą z płatków. Z każdego paska zawijamy "ślimaka", zbieramy razem jeden koniec i zlepiamy- lepiej wyrosną i syrop nie wycieknie. Tak powstałe zawijasy wkładamy do formy do babeczek, zebraną stroną do dołu i pieczemy 20-25 minut aż się ładnie zrumienią. Jemy jeszcze letnie, z dobrą gorzką herbatą. 
Róże w tym roku są niesamowite. Portlandzka właśnie zaczęła dziś kwitnąć. Co my zrobimy z tą całą konfiturą?
 
I nie myślimy ile to kalorii. Skupiamy się na tym, ile kalorii NIE zjedliśmy bo nie jemy cronutów. I na tym, że to Dzień Dziecka. A raz do roku nam wolno!

Komentarze

  1. hahaha - grunt to dobre podejście do kalorii :))
    Ciacha wyglądają obłędnie i znowu robisz smaka na różane cuda...
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pewnie, że robię! Bez litości:-)
      A tak na dobrą sprawę, czy nie ma racji ta osoba, która pierwsza spytała "czy ktoś kiedykolwiek widział kalorię?" ;-)
      Buziaki!

      Usuń
  2. Skupianie się na kaloriach, których nie jemy, bardzo mi się podoba :)
    A konfiturę z przyjemnością przygarnę, jeśli masz nadmiar ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grunt to dobre podejście do kwestii dietetycznych;-)
      Dałoby się coś zorganizować, chociaż nie jestem pewna jej zdolności survivalowych:-) Trzymam ją w lodówce, bo jej nie pasteryzuję, nie wiem jak się to ma do poczty. Szeroko pojęte okolice Wrocławia powinna spokojnie przetrwać:-)

      Usuń
  3. kto by się tam kaloriami przejmował :) :) pysznie wyglądają!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Etam kalorie:) Dla takich pyszności można zgrzeszyć:)
    milutkiego dnia:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skłaniam się ku opinii, że nawet trzeba;-) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń

Prześlij komentarz