Lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic

.
Znacie? Ja za dzieciaka uwielbiałam tą piosenkę Turnaua i do dziś mam do niej wielki sentyment. Jako szczenię z umorusaną gębą (średnio przez sto procent czasu) zachwycałam się melodią, tym fleto-klarneto-podobnym intro i głosem wokalisty. Dziś, jako osobnik wyższy i o czystszym licu (nooo, uogólniam) częściej dumam nad tekstem. Bo kiedy na chwilę przestaję panikować i układać fatalistyczne scenariusze na przyszłość, nachodzi mnie czasem refleksja nad życiem. I dochodzę do wniosku, że to że "nie dzieję się nic" to element większego jakiegoś planu. Nie tylko na moje życie, ale na świat.
A może to wrażenie jest tak nieodparte, bo miało dziać się tak wiele. A koniec końców zamiast kroku w przód, zrobiliśmy z trzy w tył. No, obecnie myślę, że jesteśmy już na zero- bo udało się właściwie ogarnąć te wszystkie nieprzewidziane utrudnienia.
Kocimiętka świetnie zniosła przeprowadzkę, kot sąsiadów nie zorientował się, że zmieniła lokum, więc w spokoju kwitnie już prawie miesiąc.
Przy okazji dostało mi się od konQbka za mój pesymizm. I to całkiem słusznie. Bo nie da się ukryć, że jak ciągle powtarzam, że "nic nie wyjdzie, a jeszcze się pewnie coś dodatkowego spitoli", to w jakiś sposób on dostaje rykoszetem. Decyzje podejmujemy wspólnie, konQbek radzi, walczy, ogarnia. A ja na to, że nie wyjdzie. I choć w życiu nie mam na myśli, że to jego wina- po prostu świat taki jest, to konQbek uświadomił mi, że ciężko nie brać tego do siebie. Oczywiście pogrążona w kolejnej otchłani rozpaczy, nawet nie wpadłam na to, że mój pesymizm może mieć wpływ na niego.
Siłą rzeczy zaczęłam się zastanawiać nad swoim podejściem. Miałam w tym roku misję zmienić swoje nastawienie. Dotarło do mnie, jak często moje rozmowy sprowadzały się do narzekania i negatywnych komentarzy. Trzymałam się nieźle prawie do końca stycznia, a potem tak wiele rzeczy rypnęło się na raz, że nie miałam ani siły ani ochoty bawić się w pozytywne nastawienie. Uległam tej całej kupie dookoła. I dałam sobie wmówić, że to jest właściwe podejście. A nie jest.
Skalniaczki z supermarketu mają za zadanie kwitnąć i przyciągać owady. Część pierwsza misji prawie spełniona.
I choć jakoś wiara w świat mi nie wróciła, to postanowiłam podjąć wysiłek. Nie dać się, bo ten fatalizm bardzo mnie uwiera, choć to coś co wpojono mi od maleńkości. Ale w końcu jestem dorosła, to ja decyduję jak patrzę na świat. Nie jestem specjalistką, nie do końca wiem jak się za siebie zabrać, ale będę próbować. Bo skoro "tak naprawdę nie dzieje się nic", to po co się tak zżymać?
Ja chcę gościa przenosić, a on mi tu pąki zrobił. No to poczekamy.
Może lepiej wejść między drzewa, popatrzeć na kwiaty i głęboko pooddychać. I nauczyć się czekać cierpliwie. Bo w końcu kiedyś znów będziemy mogli zrobić grządki- może już za rok? Wrodzony pesymizm każe mi napisać "a może nie?". Nowe podejście kontruje "I co z tego?". To może na tyle, bo zaraz zaczną mi jakąś pyskówkę w głowie, i wyjdzie na to, że całkiem już mi się klepki wystukały. 
Zdjęcia z ogólnie pojętego maja, tak na dowód, że ogród istnieje, mimo wymuszonej stagnacji.
Bożykwiat, którego uparcie nazywam Bożydarem roztacza swój alchemiczny urok.
Floks powoli kończy występy, ale w tym roku natyrał się konkretnie- cieszył nas prawie miesiąc.
Moja wyczekana kratka przed...
...i po montażu. Uwielbiam ją, a sklep metaloplastyczny.pl polecam każdemu. Super wykonanie i świetne podejście do klienta- nawet tak zakręconego jak ja:-) Teraz mi trochę szkoda, że mi tą ramkę zarośnie ;-)

Komentarze

  1. Oczywiście, że trzeba spojrzeć na świat inaczej-lepiej. I nie można się wszystkim przejmować. Zycie jest takie krótkie i nie warto podchodzić do wszystkiego pesymistycznie. Wiem, ze to trudne, ale trzeba próbować:)
    pozdrawiam Cię serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz