Pozdrowienia z Rio Konteneiro

Cały czas zastanawiam się jaki będzie ten wpis. Z jednej strony mieliśmy trochę śmiechu, kiedy dotarło do nas, że jedną z największych atrakcji tego lata był przyjazd kontenera. Przemianowaliśmy go na Rio Konteneiro, a ja nawet zrobiłam sobie leżak z taczki. Z drugiej strony jest tak beznadziejnie, że wizja sierpniowego urlopu z widokiem na nieskończoną budowę powoduje, że coraz dłużej zaparzam wieczorną melisę. Tak że zapraszam Was na posta, ale sama nie wiem co z niego wyrośnie.
Na początku naszych przygód budowlanych pisałam, że podoba nam się nasz wykonawca- płytę fundamentową wylali szybko, czysto i sprawnie, co pozwalało mieć nadzieję, że zakontraktowane ukończenie budowy w pół roku jest do zrobienia. Niestety przystopował nas bank, co skończyło się tym, że zanim dostaliśmy kolejną transzę, zebraliśmy wszystkie nasze (i rodzinne) oszczędności i wpłaciliśmy firmie, żeby mogła kupić materiały i skończyć wszystko na czas. To było ponad rok temu. Mimo, że pekało w końcu postanowiło przelać kasę wykonawcy, nadwyżka została u nich- jak nam wyjaśniono, z powodów księgowych. Liczyliśmy się z tym, że uciułane złotówy pójdą na budowę, więc doszliśmy do wniosku, że niech będzie.
Teraz nie mamy ani kasy, ani (po ponad roku) kompletnego domu i wisi nad nami widmo kar bankowych, bo termin końcowy budowy w umowie o hipotekę właśnie mija. Firma, po wpłacie w maju 2018, pojawiła się zeszłej jesieni- rzeczywiście w kilka dni zmontowali ściany i zniknęli. Potem przyjechali znów i położyli dach. Od tego czasu właściwie nic się nie zmieniło. Może i fajnie wygląda ten nasz domek, ale od pół roku patrzymy na te niewykończone, niszczejące ściany, przeganiamy ptaki, które zaczynają wić gniazda w naszym ociepleniu i powoli tracimy wszelką radość z tego, że kiedyś (może) będziemy tam mieszkać.
Czasem udaje się nam dodzwonić. Padają wtedy hipotetyczne terminy, czasem dostajemy odpowiedź, że skontaktują się z nami jak się czegoś tam dowiedzą a raz usłyszeliśmy, że przyjadą do nas jak skończą 'sprawy bieżące'. Najwidoczniej my 'bieżący' nie jesteśmy. 
Kończy się lipiec. Po długiej przerwie, w tym miesiącu panowie chyba byli u nas jakieś pięć dni- nie wiemy, bo nie mamy pojęcia, kiedy się pojawią czy znikną. Czasem zostawią sprzęty czy czajnik, więc idąc podlewać zauważymy i domyślimy się, że ktoś był. Czasem kuzynka powie, że słyszała muzykę z budowy. A czasem pójdziemy i okaże się, że jętki na balkonie są tak jakby zabudowane, mimo, że osobiście, telefonicznie i mejlowo potwierdzaliśmy, że mają być odkryte. Albo coś tu jest bardzo nie tak, albo mamy najbardziej niewyżytego konstrukcyjnie poltergeista na świecie. W sumie to też nie za dobrze, ale może bank wliczy go jako wkład własny?
Zapraszamy do salonu.
Podczas ostatniej bytności, po telefonie do Pana Prezesa, pracownicy zdemolowali to co zabudowali. Czyli z tego co ledwie pamiętam z opowieści Pani Z Fizyki, to lipcowa praca i tak wychodzi na zero, bo może i siłę musieli w to włożyć, ale przemieszczenia to my tu nie mamy. Szkoda ich roboty, kurde, mogli w tym czasie odpalić gryla i na jedno by wyszło, a przynajmniej kiełbaski by podjedli.
To resztki źle zamontowanej podbitki.
A to obecna dziura- nie da się zaprzeczyć, że jętki widać. I nawet kabelek z nich sugestywnie zwisa...
Nie potrafię sobie wyobrazić, że skończą tę budowę. Po emocjonalnej kolejce górskiej, jaką zafundowali nam z oknami (zamówione dawno- jednak wcale nie- jednak tak, ale już nie robią takiego koloru- ale drzwi już mamy w tym kolorze- musicie dobrać inny kolor- jednak jest firma, która robi- ale bez szprosów- jednak ze szprosami, ale nie w szybie- ZDECYDUJCIE TERAZ, BO MUSIMY ZAMÓWIĆ- będą miedzy czterema a sześcioma tygodniami- zamawiam- będą za sześć tygodni- po sześciu tygodniach osoba odpowiedzialna jest na wakacjach- w końcu sms miesiąc temu 'witajcie, okna będą za trzy tygodnie') widzę, że możemy dzwonić, smsować, pisać mejle- i tak zrobią co chcą i kiedy chcą. A wygląda na to, że niespecjalnie chcą , bo nasze okna wyglądają nadal tak:

Dlatego w te wakacje, nasze pozdrowienia popłyną co najwyżej z Rio Konteneiro. Okulary na nos, taczka jest całkiem wygodnym leżakiem, a piasek pobudowlany pięknie szura pod stopami. Na szczęście wiśnie całkiem nieźle obrodziły i eksperymentalna naleweczka dochodzi, więc i rozrywka będzie- bo tak zostało by nam co najwyżej smętne dyndanie na kablu z (odsłoniętej) jętki.
Na koniec cudowna rada z przekrojowego kalendarza. Mam nadzieję, że dzięki niej i wiśniowemu eliksirowi jakoś uda się mi przetrwać ten sierpień. Jak już go przetestuję i zaaprobuję, to trzeba będzie o nim napisać, korzystając z rzadkiej kulinarnej okazji użycia składników z ogrodu:) A tymczasem nie oceniajcie mnie, kiedy będę w puchówce pocinać po bułki.

Komentarze

  1. O kurcze..... ale się Wam trafiła firma.... szok :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście znamy taką jedną panią, której budowlanka nie obca i która nie tylko uzmysłowi jak to powinno się odbywać zgodnie z zasadami, ale jeszcze terapię przeprowadzi:-) Dzięki dzido!

      Usuń
  2. Magda...dacie radę...doczekacie się wszystkiego czego chcecie...trzymam kciuki....będzie dobrze..zobaczysz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taką mamy mantrę:-) Podobno im więcej osób powtarza, tym większa siła sprawcza, więc dziękujemy :-)

      Usuń
  3. Współczuję... Oby sprawy ruszyły do przodu jak najszybciej, trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nas już kciuki bolą, więc chętnie skorzystamy z dodatkowych :-) Dzięki!

      Usuń

Prześlij komentarz