Jabłkowy zero waste

Tuż przed przymrozkami postanowiłam zebrać nasze jabłuszka. Sama nie wiedziałam po co, bo kompletnie nie nabrały masy, ale wyglądały tak dekoracyjnie, że nie mogłam ich zostawić na pastwę pierwszych minusów. Kiedy przyniosłam je do domu, pomyślałam, że wyglądałyby ślicznie jako dekoracja ciasta. I tak zrodziła się idea kandyzowania.
Jabłoń musieliśmy przenieść, bo kupiliśmy i posadziliśmy ją zanim jeszcze myśleliśmy o budowie domu. Moim marzeniem było mieć w ogrodzie ulubione lobo, ale nie mogąc dostać tej odmiany, zdecydowałam na również lubiane Golden Delicious. Młodziutkie drzewko dopiero zabierało się do rodzenia owoców, kiedy zaserwowaliśmy mu rewolucję w postaci przeprowadzki. W tym roku, bardzo przychylnym dla naszych jabłoni, Golden nawiązał dość dużo owoców. Jednak czy to zestresowany przeniesieniem, czy zniechęcony brakiem nawożenia, nie dał im urosnąć. Jabłuszka były twarde i kwaśne, dlatego kandyzowanie wydało mi się dobrym pomysłem.

KANDYZOWANE JABŁKA I JABŁKOWY SYROP Z ODZYSKU

325g twardych kwaśnych jabłek (mogą być rajskie albo wszelkie 'psiary', byle nie święte)
240g cukru
1/2 litra wody

Jeśli tak jak my macie malutkie jabłuszka, to po wymyciu wystarczy przeciąć je na pół. Całkiem drobne można zostawić w całości i tylko nakłuć ich skórkę wykałaczką. Ja chciałam sprawdzić, czy w naszych nie znajdę robaków. Nie było ani jednego! Większe jabłka można pokroić w plasterki i usunąć gniazda nasienne- w naszych maleństwach zostawiłam je, bo wyglądają uroczo. Będą trochę przeszkadzać przy jedzeniu, ale liczę się z tą niedogodnością. Świetnie do kandyzowania nadają się też rajskie jabłuszka.
 
Z wody i cukru przygotowujemy syrop i podgrzewamy go w garnku, który możemy zaanektować na jakieś dwa dni. Do gorącego syropu wkładamy jabłka i podgrzewamy dalej. Ważne jest, żeby syrop z jabłkami się nie zagotował, bo jabłka zmiękną i będziemy mieć dżem. Kiedy owoce zaczną się robić szkliste, zdejmujemy je z ognia i studzimy. Podgrzewanie i studzenie powtarzamy jeszcze kilkukrotnie- u mnie to było jakieś osiem razy, aż jabłka będą prawie przezroczyste.
Kulinarno-matematyczne rozkminy.
Ostudzone jabłka wyjmujemy z syropu i kładziemy na papierze do pieczenia (syropu nie wylewamy). Wkładamy je do piekarnika nastawionego na 50 stopni z termoobiegiem. Zostawiamy uchylone drzwiczki. Kiedy nasze jabłka obeschną (naszym zajęło to koło godziny) przekładamy je do słoiczka. Podobno kandyzowane owoce są termostabilne, ale ja na wszelki wypadek swoje trzymam w lodówce, dopóki nie upiekę tego wymarzonego marchewkowca z serkowym kremem.
A teraz uwaga- wchodzi ziroł łejst, cały na biało! Pozostały po jabłuszkach syrop przecedzamy przez drobniutkie sitko albo, jeśli mamy milion godzin czasu, przez filtr do kawy. Przelewamy do butelki, przechowujemy w lodówce i dodajemy do jesiennych herbat, drinków albo wszelkich placuszko-racuszko-gofrów. To złota jesień ukryta w butelce.

Komentarze

  1. Wyglądają fantastycznie ale nie wiem, czy miałabym tyle cierpliwości... Ile czasu trwała cała procedura? Te dwa dni anektowania garnka to dwa dni przygotowywania? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak i nie:-) Żeby jabłka naciągnęły maksimum cukru, trzeba je wielokrotnie powoli podgrzewać i schładzać. Ja zaczęłam w niedzielę i wtedy rzeczywiście były podgrzewane i studzone prawie cały dzień (zostawione same sobie, nie żebym patrzyła na nie cały czas- upewniałam się tylko czy się nie zagotowały). Przez noc się schłodziły. Rano przed pracą podgrzałam je jeszcze raz i zostawiłam do schłodzenia, po pracy jeszcze jedna rundka.
      W niektórych przepisach są tylko długo podgrzewane, ale ja nie chciałam trzymać ich na ogniu cały czas- szczególnie w nocy:-)

      Usuń
  2. I teraz mam rozkminę - zostawić rajskie na drzewku dla ozdobności i ptactwa, czy zgarnąć je dla siebie...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz