Rzecz o kolorach

W sumie to, że mam rozkminę na temat kolorów jest dziwne na kilku poziomach.
Po pierwsze ten post pisze osoba, która większość swojej młodości snuła się ubrana na czarno. Do dziś zresztą, jeśli nie wiem jaki strój będzie odpowiedni, wybieram czarną koszulkę i dżinsy- obskoczyłam tak chyba każdą możliwą okazję.
Poziom drugi - ja tu o kolorach, a może by tak zacząć od wyplewienia  chwastów i ogarnięcia chaszczy? Syf wokół domu jest niepojęty. Dopiero teraz dociera do mnie , że  choć siedzę w domu już czwarty miesiąc, to jednak wciąż pracuję i wcale nie mam tak dużo czasu jak mi się wydawało. Mamy jedynie małe poletka ogranięcia, wśród wszechobecnej, trawiastej entropii, ale nazwać to ogrodem?
Tu jest w miarę ogarnięte, żeby sałata miała miejsce.
Poziom kolejny- ja tu o kolorach, a jeszcze chwilę temu mieszaliśmy jakieś dwie tony posadzki (to nie hiperbola, tylko szacunkowa ilość), a na ścianach mamy ledwie biały grunt i mdłą pastel wodoodpornych płyt gipsowych.
Nie zapomniałam również, że jest rok 2020 i właściwie już cyklicznie, co miesiąc prawie kończy się świat. O tym jednak nie jestem gotowa pisać- nie mam nic odkrywczego do powiedzenia, a na powielanie banałów szkoda Waszego i mojego czasu. Nie umniejszam tego co dzieje się na świecie, po prostu nie znalazłam jeszcze w sobie słów, żeby o tym należycie porozmawiać. 
Najpóźniejszy z naszych różaneczników- właśnie zaczął kwitnąc.
Tymczasem temat kolorów "we mnie siedzi jak drucik z miedzi" i chcę o nim napisać.
Zacznę od stwierdzenia niezwykle wywrotowego w dzisiejszych czasach- nie przepadam za szarym kolorem. Nie ukrywam, że kiedyś, widząc w Niemczech ciemnoszary dom, zachwyciłam się tym, jak stylowo wygląda, ale od tego czasu ten kolor zapanował właściwie wszędzie. Szary stał się takim moim czarnym t-shirtem dizajnu. I choć trudno się nie zgodzić, że jest on bardzo praktyczny, to takie bezbarwne otoczenie nie jest dla ludzi naturalne, a na dłuższą metę może być męczące i przygnębiające. Dużo o wpływie wszechobecnej szarości na nasze samopoczucie pisze Dagny Thurmann-Moe w swojej książce "Kolorowa rewolucja." Polecam wszystkim początkującym poszukiwaczom koloru.
Nie przepadam też za monochromią (tak wiem, nie da się chyba bardziej monochromatycznie niż cała na czarno, ale jak powtarza od lat moja mama- tylko krowa nie zmienia poglądów). Zauważyłam to właśnie w ogrodzie mojej mamy- fanatyczki niebieskiego i wielbicielki białego oraz spranego fioletu (wiecie- szarokoperkowy róż). Od lat nie kupiła rośliny, której kwiaty nie mają którejś z tych barw. Przynajmniej świadomie, bo oczywiście zdarzają się sprzedawcy, którzy pod plakietką białego tulipana opychają biskupi róż. I rabaty z takimi 'wpadkami' podobają mi się najbardziej. Może dlatego, że mam wiejski gust, który każe mi kwiczeć z zachwytu nad każdym pstrokatym przedogródkiem- takim oblepionym malwami, nasturcjami i ostróżkami. A może dlatego, że kiedy patrzę na całą niebieską rabatę, mój wzrok znieczula się na ten kolor i przestaję zwracać uwagę na szczegóły. A może dlatego, że od zawsze lubię akcenty i małe dysonanse, które pozornie zaburzają harmonię. Taki niby zachwiany balans mogliśmy zaobserwować w wydaniu idealnym w arboretum w Ellerhoop-Thiensen- może pamiętacie jak pokazywałam Wam ogrodowe, różnokolorowe "pokoje." Każdy z nich miał jakiś akcent- choćby kamienie w innym kolorze niż nasadzenia.
Jakie kolory chcę mieć w naszych chaszczach? Lubię białe kwiaty, ale już wiem, że sadzenie ich blisko brzóz nie ma sensu, bo kompletnie giną na tle ich pni. Dlatego, choć fanką różu nie jestem, najwększy różanecznik pod tymi drzewami jest różowofioletowy. I wygląda genialnie- przyciąga wzrok i wydaje się, jakby był większy niż w rzeczywistości.
Uwielbiam zieleń, ale okazało się, że bordowe liście leszczyny warszawski czerwony fantastycznie odcinają się od szmaragdowego tła (aka chaszczy). I to zupełnie przez przypadek, bo sama raczej nie kupiłabym rosliny o takim kolorze- dostałam ją od mamy, a jej przyniosły ptaki. Tak spodobało mi się to połączenie, że rok temu dokupiłam ciemne pęcherznice pod glicynie (tak wiem, pęcherznic się nie je, ale miłość nie wybiera;)).
Obecnie ta część ogrodu znajduje się za górą humusu i właściwie nie mamy do niej dostępu- taka wymówka, jeśli chodzi o poziom zachaszczenia tego zdjęcia;-)
A jak będzie w domu? Zaczęliśmy od fasady, łącząc brązową deskę z zieloną stolarką okienną. Ile się nasłuchaliśmy sceptycznych komentarzy to nasze, a teraz zdarza się, że obcy ludzie komplementują to połączenie.
A te ohydne drzwi zmienimy- też na zielone, ale temat jest grubszy, bo kolor jest na zamówienie i nie da się go użyć na wszystkich modelach. Najprawdopodobniej będziemy musieli zrezygnować z okienka w skrzydle.
Mimo tego pierwszego sukcesu trochę się boję, czy uda mi się zapanować nad kolorami. Jedno to wielobarwność, drugie pstrokacizna. Z zachwytem obserwuję moje guru- Kasię Sojkę z piątego pokoju (na instagramie i jej blogu) oraz Justinę Blakeney i jej the jungalow. Staram się chłonąć inspiracje ze starych wiejskich chat (Łowicz, Zalipie), starych mozajek, babcinych szydełkowców i natury. Nie mogę się doczekać, kiedy przyjdze czas na przełamanie czymś tej sterylnej bieli zagruntowanych ścian. I wciąż łamię się- jakiego koloru będzie kanapa? Bo jestem już duża i wiem, że szara pasuje do wszystkiego, ale musztardowa jest taka ładna... Chociaż najbardziej po głowie chodzi mi jakaś taka mocarna zieleń.
Patrzcie jaka inspirująca kępka chwastów. Róż, biel i żółty- i dają radę:)
Kolory to coś, co przychodziło do mojego życia stopniowo. Moja garderoba nie jest już czarna- chociaż nie pytajcie o ilość czarnych koszulek;-). Akceptuję różne rozwiązania, ale też wiem, które z nich odpowiadają mi najbardziej. Nasze biuro przykładowo jest szaro-czerwone i bardzo mi się podoba, ale do domu tego połączenia raczej nie zaproszę. Koniec końców wszystko sprowadza się do tego, w czym czujemy się dobrze. A jaka jest Wasza paleta? Może to właśnie szarości koją Wasze skołatane nerwy?

Komentarze

  1. Ciekawa wypowiedź o osobistych upodobaniach i wątpliwościach! I ważne spostrzeżenie, że jest różnica między wielobarwnością a pstrokacizną.
    Dla mnie też kolory są ważne. Bardzo lubię np. kolor brązowy, tak niepopularny. O kupieniu swetra w tym kolorze mogę tylko pomarzyć. Szary kolor jest ładny i fajnie można go wykorzystać, ale go w domu nie stosuję - po prostu nie mogę, kiedy wszędzie go tak dużo, kiedy połowa nowych mieszkań jest w tym kolorze. A propos Twoich rozmyślań o kolorze kanapy - mam właśnie za sobą kupowanie narożnika, wybrałam zielony. W ogrodzie też najbardziej lubię właśnie zieleń i jej mam zdecydowanie najwięcej. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Zielona kanapa- zazdrości milion:) A w jakim jest odcieniu- bardziej butelka czy w stronę khaki?
      Co do szarego to dokładnie to- wszędzie go tak dużo. A na brązowy muszę uważać, bo też bardzo go lubię w wielu wydaniach i łatwo mi z nim przesadzić. Jako brzdąc myślałam, że ludzie ubierają się na brązowo, bo nie mają pieniędzy na fioletowe ubrania :-D

      Usuń
    2. Tyle czasu nie zaglądałam, że z przyjemnoscia jeszcze raz przeczytałam ten artykuł. A moja nowa kanapa nie jest ani khaki ani butelkowa. Ma taki przygaszony, złamany kolor, nomen omen - szarością.

      Usuń
    3. :-D To bardzo mi miło! Przełamywanie szarością dobrze robi wielu kolorom- nawet ja, zagorzała przeciwniczka szarości to przyznaję;-)- a tą zieleń widzę oczyma wyobraźni i bardzo mi się podoba :-)

      Usuń
  2. Każdy kolor ma w sobie to coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda! I wspomaga inne kolory- osobiście np. nie jestem fanką pomarańczowego, ale to jak on gra z fioletem nie da się porównać z niczym innym :-)

      Usuń

Prześlij komentarz