Jedziemy po bandzie
A co? Skoro pogoda nas nie dopieszcza (dziś niby nie pada, ale 3 stopnie rano?!), trzeba dopieścić się samemu. Przyznam nieskromnie, że nam się ostatnio udało. I to po bandzie.
Zaczęło się od ogniska na zakończenie sezonu pirotechnicznego. Zebraliśmy ostatnie gałęzie (chociaż jak opadną liście czeka nasz jeszcze trochę przycinania- musimy odmłodzić czereśnie i odratować połamaną brzoskwinię; teraz nie chcemy przycinać, żeby nie pobudzić drzew do puszczenia nowych odrostów), przytargaliśmy krzesła i rozpoczął się czil.
Mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach. W tym przypadku tkwił w składnikach- w ognisku piekliśmy przepyszne kiełbaski od państwa Maryniak (ich strona). Kiełbasa nazywała się dobra i była to najlepsza kiełbasa z ogniska jaką jadłam (a badania rynkowe w tym roku były intensywne). Kiełbaskę popijaliśmy chłodnym cydrem trzebnickim i zagryzaliśmy chlebem litewskim (tak, tak, Bazar Smakoszy znów się kłania). Byliśmy tylko we dwójkę z konQbkiem i muszę powiedzieć, że wszystkie romantyczne kolacje w knajpach mogą się schować.
Dookoła nas cisza, tylko odległy szum drogi (szosy:)). Nad nami miliony gwiazd i nasza odwieczna dyskusja "gdzie do cholery jest ten Mały Wóz". Stopy tuż przy ognisku, w dłoni patyk do przewracania rozżarzonych węgielków. KonQbek zasnął na leżaku, ja siedziałam i myślałam o tym jak nieistotne są wszystkie moje zmartwienia w stosunku do tego ogromu nad moją głową. Jakbyśmy się nie otoczyli tymi ajapadami, noutbukami i innymi technologiami, wciąż tak samo zdumiewa piękno rozgwieżdżonego nocnego nieba.
A potem zrobiło się za zimno na nocne przesiadywanie przy ognisku. Wgapiania się w gwiazdy też nie ma, bo chmury pilnują, żebyśmy nie rozmyślali nad sensem istnienia tylko wzięli się do roboty. Pozostaje więc pudło- nie oglądamy TV, tę rolę spełniają u nas komputery. Kolejny wieczór, który miło będziemy wspominać to wieczorne seriale w doborowym towarzystwie serów.
Ponieważ jesteśmy totalnymi amatorami w kwestii deski serów, naszym kryterium było- "o, ten fajnie wygląda". W naszej kolekcji znalazł się łagodny owczy ser, mazdamer, camembert i Danish blue. Do tego bagietka, winogrona i figi plus twarde gruszki z naszego ogródka. I bułgarskie wino. No i serial- nie pamiętam czy "Suits" czy odkryty niedawno "Luther". Barokowa rozpusta.
Takie wieczory, zazwyczaj weekendowe, pomagają mi przetrwać te chwile, kiedy wsuwam czerstwą bułę na czerwonym świetle, jadąc z jednej pracy do drugiej. Albo kiedy spacer po ogrodzie ogranicza się do sprintu po patisona. Myślę wtedy- byle do weekendu, wtedy uraczę się jakimiś kaloriami przedniej jakości. Wtedy spędzę czas przedniej jakości.
Już planuję następny weekend w tym stylu... Pięcioprzemianowe pyszności, do tego długi spacer, do tego może do lasu, do tego może jakieś grzyby.... Hm..... Rozumiem Cię...
OdpowiedzUsuńJuż coraz bliżej!!!:)
UsuńPowiem szczerze, że jak guglałam pięcioprzemianową kuchnię to tak z zewnątrz wygląda dość skomplikowanie i onieśmielająco.
Pięknie napisane. Powinnaś napisać książkę. Naprawdę. :)
OdpowiedzUsuńOjojoj, rumieniec- powołam się na Ciebie jak będę się rozsyłać po wydawnictwach:P Dzięki:)
Usuń