Pierwszy dzień jesieni

Z okazji pierwszego dnia jesieni postanowiłam pokazać dzieciakom jak wygląda ona w ogrodzie. Nasz ogród może nie jest piękny (jeszcze) i z pewnością jest w nim wiele do zrobienia, ale dla małych obserwatorów nie ma to najmniejszego znaczenia. Oto jak zdobywali nasz ogród.
Zaczęło się od plakietek, które kupiłam kilka miesięcy temu w centrum ogrodniczym. Są to plastikowe, praktyczne znaczniki, po których można pisać ołówkiem (a potem zmazać i użyć ponownie). Na plakietkach napisałam angielskie nazwy różnych rzeczy związanych z jesienią. Były: brzoskwinie, gruszki, wrzosy, czerwone liście, kukurydza, dynia, kabaczek, jeżyna i żurawina. Wszystko to można znaleźć w naszym ogrodzie. Plakietki umieściłam w odpowiednich miejscach.
Każdy z dzieciaków dostał kopię, na której były napisane te same słowa. Zadanie polegało na spacerze po ogrodzie w poszukiwaniu plakietek. Każda znaleziona plakietka to przystanek na poprawienie słówka po śladzie i narysowanie jak wygląda dana rzecz. Przy okazji mogłam zadać mnóstwo dodatkowych pytań- jakiego koloru to jest, czy jest duże czy małe, ile tego jest.
Żeby nie było problemów ze sprzętem, miałam ze sobą małe wiaderko pełne kredek i ołówków. Dobrze jest też dać każdemu młodemu podkładkę pod kartkę albo udostępnić im jakiś stolik, na którym mogłyby rysować.
Sprzęt i dzieła numer jeden- największe wyzwanie, narysować wrzos.
Najlepiej jest, jeśli dzieciaki znają już słówka, które mają znaleźć, wtedy łatwiej jest im szukać. Ale jeśli ich nie znają, przy niewielkiej pomocy, też dają radę. Poza tym sprawdzają- żurawina jeszcze twarda, jeszcze niedojrzała choć czerwona. Na zgniłych owocach pełno owadów- a dlaczego? O motyl! A pamiętacie jak jest motyl? A jakiego koloru jest? A ten krzak, na którym usiadł to "motyli krzew"- jak to będzie po angielsku? A wiecie, że te kwiatki można jeść? Jeśli przypomnicie mi jakiego są koloru po angielsku, to ich spróbujemy.
Trzeba być przygotowanym na dużą ilość pytań. A dlaczego tu jest rozsypane tyle kory? A to co roku tak pani rośnie? I tak dalej...
Ważną rzeczą jest wcześniejsze ustalenie zasad. Nie jemy niczego dopóki nie powiem, że można to jeść. Nie idziemy nigdzie, dopóki nie powiem, że można tam iść. Ogród jest jak drugi dom, a w moim domu to ja ustalam zasady. 
Już zastanawiam się, czy nie zrobić kolejnych spacerów na powitanie pozostałych pór roku. Pomysł wydaje mi się bardzo fajny. Może uda mi się zapobiec temu, żeby przez resztę życia ci młodzi nie mieli pojęcia jak wygląda marchewka jak rośnie (osobiście miałam koleżankę, która na progu pełnoletności była szczerze zdumiona widokiem marchewkowej naci).
Poniżej zamieszczę zdjęcia dzieł młodzieży, oczywiście jeśli uda mi się je zdobyć:)
Praca wre.
Kolejna porcja dzieł:) Niestety nie udało mi się zdobyć zdjęcia dzieła Eryka- a był to tak wspaniały przykład kubizmu.
 A na deser nasze ostatnie sobotnie plony (2,5 kilo fasolki wszelakiej:D) i coś, co wyrosło u rodziców w trawniku (już skończyły w jajecznicy).

Komentarze

  1. Super zabawa z dzieciakami! Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, jutro będę miała drugą turę, to postaram się zrobić więcej zdjęć:)

      Usuń
  2. Oooo, świetny pomysł!
    Zabawa połączona z nauką, to lubię! :)
    Pozdrawiam,
    Ilona

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz