Nic ni ma, ino zima...

Nie trzeba być wyjątkowo spostrzegawczym, żeby zauważyć, że nic. Nic w grudniu, nic na święta, nic na fejsie, nic na blogu. N-I-C. Ważne nic, bo terapeutyczne. Wybaczcie je, ale tego było mi trzeba po ostatnim roku. Dzięki niemu trybiki w mojej głowie zostały mniej więcej na swoim miejscu i mogą podjąć mozolne terkotanie. Jeśli gdzieś tam jeszcze spoglądacie w stronę mirabelek, to macham do Was. Jestem tu. I próbuję przesunąć trochę to nic. Żeby w końcu coś. Nie duże- właściwie takie małe co nie co, ale zawsze coś.
Celowo pominęłam na blogu czas podsumowań. Nawet teraz chyba pięć razy próbowałam ująć w jednym zdaniu jaki był 2016 i nie mogę nic sensownego sklecić. Może ograniczę się do stwierdzenia, że był wyjątkowo thujowy. Na tyle, że wszelkie świąteczne klimaty wydawały mi się nie na miejscu i zrobiłam małą rewolucję bożonarodzeniową. To była inna Wigilia niż wszystkie, ale nie żałuję. Osiągnęłam jakiś swój mini zen. Wiem, że to nie tak powinno wyglądać, ale dochodzę do wniosku, że jestem chyba ostatnią osobą na świecie, która przejmuje się tym jakie coś powinno być. I odpuściłam tym razem. Tym razem- bo wciąż jestem tą mającą wielką słabość do świątecznego kiczu osobą, która w kapciach jeleniach, z kubkiem grzańca ogląda "Love actually"
Trudno też mi pisać o planach na nowy rok, bo poprzedni zaczynaliśmy z wielką wizją, którą bardzo powoli i na milion sposobów zeżarła rzeczywistość. Ale ponieważ jesteśmy o mini kroczek bliżej niż rok temu, a wręcz osiągnęliśmy pierwszy kamyczek (żwirek?) milowy, przyszedł moment na ujawnienie wielkiego spisku. Moi drodzy- po długim Nic, mam dla Was Coś. (dźwięk werbla)
To coś to kartka papieru, którą może zauważyliście wyglądającą zza misiów i na którą czekaliśmy od około roku. Na niej wymarzone "udzielam pozwolenia na budowę." To coś, które mamy nadzieję, przerodzi się w nasze miejsce na ziemi, nasz własny, osobisty kokon. Przed nami jeszcze bardzo długa droga- upojne randki z bankami, a jeśli te zakończą się sukcesem- tête-à-tête z firmami budowlanymi i długie wieczory z wykończeniami. Biorąc jako miarę to, ile trwało zdobywanie pozwolenia na budowę, to jeśli średnia długość życia w Polsce znacząco się nie wydłuży, możemy mieć problem ze zdążeniem przed tym najostateczniejszym z deadlinów.
Po wielu emocjonalnych etapach- ekscytacji, panice, złości, frustracji, otępieniu, pozostała jedynie ostrożność w planowaniu czegokolwiek. Do wszelkich planów podchodzę jak żaba do jeża. Dlatego jeśli chcecie wiedzieć kiedy, to się nie dowiecie :-) Jeśli chcecie wiedzieć co, powiem tak: mały (przynajmniej tak wygląda wśród domów sąsiadów na planie zagospodarowania) drewniany domek , z użytkowym poddaszem, w naszym mirabelkowym ogrodzie. 
Kiedy to piszę, mam z tyłu głowy myśl- a co jak bank nie, albo firma budowlana nie, albo jeszcze coś innego nie. Może za wcześnie się dzielić? Ale obiecałam sobie, że punktem zwrotnym będzie pozwolenie. I z wielką dawką sceptycyzmu  puszczam wieści w internetowy eter (czyli eternit?). I nieśmiało proszę o trzymanie kciuków za nasz projekt kokon:) Przydadzą się.
W międzyczasie w ogrodzie będzie przymusowy zastój. Kilka roślin musimy jeszcze przenieść, poza tym będziemy walczyć, żeby jak najmniej z nich ucierpiało podczas rewolucji. A ja spróbuję swoich sił w uprawie hydroponicznej- z pomocą ikeowego zestawu, który dostałam od konQ... Mikołaja ;-) W związku z tym na blogu będzie pewnie trochę osiadał kurz- nie dość, że w ogrodzie niewiele nowego, to jeszcze nie będzie własnych składników na blogowe dania. Będę musiała to przeczekać.
Przepis, który mam dla Was dzisiaj nie ma naszych składników, ale obiecałam na początku małe conieco, więc oto jest. To ciasteczka, które przygotowałam w tym roku na świąteczne podarunki, ale sprawdzą się i w innych okolicznościach. Formę misia kupiłam na tej stronie- polecam ich przy okazji, bo pomimo przedświątecznego szału cały zakup przebiegł super sprawnie. A foremka jest prześliczna i ciasteczka wychodzą czaderskie. Oczywiście można je zrobić też okrągłe-- na przykład wycinając kieliszkiem, ale misie gwarantują ochy i achy wszystkich, którzy je zobaczą.
Sam przepis to korzenna modyfikacja tego, który dostałam od Dzid wraz z łowickim wałeczkiem z pracowni Stodoła. To ciasto nadaje się idealnie bo jest bardzo gładkie i nie rośnie, dzięki czemu misiaki nie deformują się przy pieczeniu.

NIE TYLKO ŚWIĄTECZNE MISIE Z MIGDAŁAMI W ŁAPKACH

1 jajko
150g cukru pudru
200g miękkiego masła
450g mąki
1 łyżeczka cynamonu
szczypta kardamonu
szczypta gałki muszkatołowej
szczypta mielonych goździków (u nas drobniutko utłuczone w moździerzu) 
migdały do dekoracji

Składniki na ciastka trzymamy na wierzchu, żeby były w temperaturze pokojowej. Piekarnik nagrzewamy do 200*C. Miksujemy jajko z cukrem pudrem. Dodajemy masło i mąkę z przyprawami. Kiedy masa jest jednolita i aksamitna rozwałkowujemy ciasto na grubość około 5mm (pamiętając o osypaniu mąką stolnicy). Wycinamy ciastka, a jeśli chcemy, żeby misie miały buźki, rysujemy je wykałaczką. Układamy ciacha na blasze wyłożonej papierem, dekorujemy całymi migdałami i pieczemy w nagrzanym piekarniku przez około 7 minut, aż będą leciutko rumiane. Zostawiamy do ostygnięcia.
Jeśli zdecydujecie się za misie, polecam rozwałkować za jednym razem jak najwięcej ciasta. Im więcej razy rozwałkowuje się ciasto, tym więcej mąki się do niego wrabia, przez co przestaje być takie elastyczne. A wtedy łapki misiów nie wyglądają tak ładnie- przy zawijaniu wokół migdała zaczynają się kruszyć. Może się wręcz okazać, że łapka odpadnie temu misiu.
Ciastka kuszą nie tylko niebanalnym wyglądem. W smaku są delikatnie korzenne, nie za słodkie, z przyjemnie chrupiącym migdałem w środku. świetna alternatywa na świąteczne przeładowanie smakami i aromatami. Gorąco polecam. I idę dalej trzymać kciuki- obecnie za kosztorys. żeby było szybko, sprawnie i bez zawału sumą końcową ;-)

Komentarze

  1. Kochana ale cudownie! <3 uda się, prędzej czy później, uda się. Jak pozwolenie jest to teraz lawina ruszy :) Ja trzymam kciuki! A ty dawaj znać z placu boju!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) Dzięki za entuzjastyczny komentarz- jak pisałam mi już wszystko oklapło, dzięki takim komentarzom udaje mi się trochę ponownie ucieszyć. Czekam na tą lawinę czekam, nawet jak okaże się cienkim ciurkiem ;-)

      Usuń
  2. Misie wyglądają cudownie. A i z budową domu mam nadzieję że już teraz będzie tylko z górki. Powodzenia 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! He he, ja mam wrażenie, że nam dopiero ta górka rośnie, ale co tam! Będzie przygoda z niej zjechać ;-) Buziaki!

      Usuń
  3. Jasne, że się uda...nie mam wątpliwości żadnych...za kokon :) mocno trzymam kciuki..a miśki to rzeczywiście super pomysł na malutkie prezenciki.. buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Kolekcjonuję te wszystkie trzymane kciuki, mam wielką nadzieję, że zaczarują ślamazarną rzeczywistość :-)

      Usuń

Prześlij komentarz