Krwawnica

Właśnie spędziłam trochę kulinarnego czasu z mamą. I choć moja mama jest w ogólnie pojętym porzo, to po tych kilku chwilach w kuchni na myśl przychodzi mi tylko jedno słowo- krwawnica. I uciekam czym prędzej na taras pisać posta. O krwawnicy właśnie.
Bo mnie kurczę krew zalała. Człowiek chce w spokoju, relaksująco ukręcić zupę i jakiś deser. Pomedytować nad garnkiem i zapomnieć, że poza kuchnią istnieje niedobry świat. A tu zaczynają się pytania... "Dlaczego nie chcesz zrobić tego w innym garnku?" "Naprawdę wolisz tak mieszać?" "Dlaczego tego nie wyrzucasz?" 'Dlaczego to wyrzucasz tutaj a nie gdzieś indziej?" "Po co to od razu myjesz?" "A nie lepiej by było to zrobić inaczej?" Po pierwszej serii pytań byłam już przekonana, że rzeczywiście- lepiej by było to zrobić inaczej. Zadzwonić po pizzę na wynos na przykład.
Nie, żebym twierdziła, że to co robię jest perfekcyjne i wolne od błędów. Nie jest- i w tym cała zabawa. W odpowiadaniu na pytania, na które nie mam odpowiedzi zabawy nie ma. Jest liczenie do dziesięciu i zrozumienie ludzi, którzy wyprowadzili się na Islandię. Zdecydowanie wolę mój własny, indywidualny chaos w kuchni. I blogowanie na tarasie.
Teraz gotowanie już skończone- cukiniowa zupa krem, z trawnikowymi grzybami, śmietaną i camembertem zjedzona, gruszkowe ciasto studzi się i czeka na swoją kolej. A ja bardzo adekwatnie piszę o krwawnicy. Bo na zalanie krwią jest ona podobno idealna.
Krwawnica to roślina, która rozwiązała problem naszej posmutniałej rabaty pod akacjami. Kwitną tam irysy, kozłki, lawendy i len- w połowie lata nie ma na niej już prawie kolorów. Długo szukałam czegoś wyższego, co przyciągałoby tam wzrok i owady. Podczas jednej z wizyt w sklepie ogrodniczym zauważyłam roślinę otoczoną chmarą pszczół i motyli. To było przeznaczenie:)
Krwawnica dorasta do ponad metra, ma wąskie, niepozorne listki i każdy pęd zakończony kwiatuszkami. Jej naturalny kolor to fiolet- i taką mamy, ale podobno są ogrodowe odmiany w innych barwach (biel czy czerwień). Lubi wilgotne i dobrze nasłonecznione miejsca. Dlatego w naturze tak sobie upodobała przydrożne rowy. 
Już po kupieniu krwawnicy zaczęłam zauważać jak często rośnie na naszych łąkach, pięknie prześwitując na fioletowo wśród traw. W Stanach Zjednoczonych na łąkach jest bardzo niemile widziana. Tam bowiem gdzie nie ma mroźnych zim, krwawnica potrafi bardzo szybko się rozrosnąć i zagłuszyć inne gatunki. Stąd wiele amerykańskich stron o tym jak ją wytępić. 
Skoro ciężko się jej pozbyć, to znaczy, że jest w stanie wiele znieść i to prawda. To właściwie roślina "samoobsługowa", która przy odpowiedniej ilości wody nie sprawia najmniejszych problemów. Z tego co czytałam na różnych forach, nasze przymrozki całkiem skutecznie hamują imperialistyczne zapędy krwawnicy. Zobaczymy na naszym przykładzie.
Nasza krwawnica na "naturalistycznej" (czyt. nieuporządkowanej) rabacie.
Kwiaty krwawnicy pojawiają się w lipcu i sierpniu i przyciągają wiele owadów. Z tego powodu bywa czasem nazywana "małą budleją". Ale poza motylami możemy z niej skorzystać sami- już nazwa "krwawnica" sugeruje, że coś jest z nią lekarskiego. Napar z jej ziela hamuje krwotoki różnego pochodzenia, a wlewany w różne otwory ciała, działa przeciwzapalnie. Wypity pomaga na niestrawność. Można nim nawet wymyć przetłuszczające się włosy. Mogłam ją bez wyrzutów sumienia posadzić u nas w ogrodzie!
Dla zainteresowanych- co profesjonaliści mają do powiedzenia o krwawnicy. Z punktu widzenia leczenia i sadzenia:)

Komentarze

  1. To tak jak z moją mamą na początku. Po jakimś czasie już się nauczyła, że gdy ja do kuchni wchodzę ona wychodzi i nie wchodzi :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo zdrowy układ:) Każdy ma swoje zwyczaje i najlepiej zostawić się nawzajem w spokoju. Najczęściej metody są różne, ale wcale nie lepsze albo gorsze. Pozdrawiam!:)

      Usuń
  2. Krwawnica jest świetnym akcentem kolorystycznym. Najlepiej w dużej grupie wygląda.
    A mamy jak to mamy mają taką właściwość zachodzić córkom za skorę. Ale czy można się za to gniewać? Mamom się wiele wybacza... w kuchni ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie mam nadzieję, że się rozrośnie i stworzy konkretną kępę- jeśli nie to pewnie zdobędę jej jakieś koleżanki:)
      Tak jest właśnie z tymi mamami, a za skórę załażą zazwyczaj z czystej dobroci serca. I cóż poradzić- człowieka trafia. planuje przeprowadzkę do Reykjawiku, a potem i tak zanosi kawałek ciepłego jeszcze ciacha na talerzyku.:)

      Usuń

Prześlij komentarz