Ekspresowo o chałce bez naszych składników
Marta z tulipanowca poprosiła mnie o przesłanie przepisu na chałkę, którą upiekłam dziś rano. Pomyślałam sobie, że nie chce mi się dziubdziać wiadomości w fejsbukowym okienku. Na blogu będzie wygodniej a może i ktoś jeszcze skorzysta? No to szybciorem, bo późno a jutro prawie dwanaście godzin pracy czeka.
Jak w tytule, w chałce nie ma nic z naszego ogrodu. To przepis zupełnie poboczny, ale zacny. Wszyscy wiemy, że nic nie równa się ciepłej kromce chałki, z masłem i miodem (tu pewnie taka jedna Ziomka się zdziwi, ale z takim z weselnych malutkich słoiczków- przepysznym, czuję że zgłosimy się po wiadomość kto jest dilerem tego cuda).
To moja pierwsza chałęcja w życiu- do tej pory bałam się jak ognia drożdżowych ciast, uważając że mi to na pewno nie urosną. No więc urosną- i to nawet trochę za bardzo, jak się zaraz przekonamy:-)
Skorzystałam z przepisu z książki "Ciasta domowe- najlepsze przepisy", zmniejszając ilość składników o połowę, ponieważ używałam resztki drożdży z pieczenia pączków.
Edit!!! Po zrobieniu tej chałki wielokrotnie i po mało prawdopodobnym, ale brzemiennym w skutkach użyciu własnej mózgownicy, dotarło do mnie, że liczyć to ja zdecydowanie nie umiem. Wprawdzie z koleżanką matematyką miałam raczej dobre relacje (za wyjątkiem geometrii 3d, tu obwiniam Anię Shirley), ale z przeliczaniem jednostek zawsze mam coś na bakier. I tu jest na to dowód- oryginalny przepis ma dekagramy, a to dla mnie najprostsza droga do utraty panowania nad własnym mózgiem.
Dla jasności- przepis wychodzi, w końcu sama korzystałam z niego wiele razy, ALE! Ale moi drodzy, z mniejszą ilością drożdży ta chałka jest przepuszysta, aksamitna jak łapusie kociaka i zrobicie jej więcej z jednego opakowania. Dlatego poprawiam przepis- oczywiście po testach i eksperymentach, które dzięki wirusowi korona miałam czas przeprowadzić:) Jeśli chcecie poprzedni przepis, bo się do niego przyzwyczailiście, i lubicie drożdżowy przesyt, piszcie- mam skrinszota i mogę go wysłać.
Edit!!! Po zrobieniu tej chałki wielokrotnie i po mało prawdopodobnym, ale brzemiennym w skutkach użyciu własnej mózgownicy, dotarło do mnie, że liczyć to ja zdecydowanie nie umiem. Wprawdzie z koleżanką matematyką miałam raczej dobre relacje (za wyjątkiem geometrii 3d, tu obwiniam Anię Shirley), ale z przeliczaniem jednostek zawsze mam coś na bakier. I tu jest na to dowód- oryginalny przepis ma dekagramy, a to dla mnie najprostsza droga do utraty panowania nad własnym mózgiem.
Dla jasności- przepis wychodzi, w końcu sama korzystałam z niego wiele razy, ALE! Ale moi drodzy, z mniejszą ilością drożdży ta chałka jest przepuszysta, aksamitna jak łapusie kociaka i zrobicie jej więcej z jednego opakowania. Dlatego poprawiam przepis- oczywiście po testach i eksperymentach, które dzięki wirusowi korona miałam czas przeprowadzić:) Jeśli chcecie poprzedni przepis, bo się do niego przyzwyczailiście, i lubicie drożdżowy przesyt, piszcie- mam skrinszota i mogę go wysłać.
KLASYCZNA CHAŁKA
100 ml letniego mleka, plus jakieś dwie łyżki do posmarowania chałki
450g mąki (u mnie tortowa)
3 łyżki cukru
2 łyżki masła
1 łyżeczka soli
1 jajko
100ml ciepłej wody
Na kruszonkę
2 łyżeczki mąki
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka masła
opcjonalnie- duża szczypta cukru z wanilią (albo cynamonem)
Drożdże kruszymy do letniego mleka, dodajemy dwie łyżki mąki i łyżeczkę cukru. Tak przygotowany rozczyn odstawiamy pod przykryciem na jakieś 15 minut (uwaga- nie robimy tego jak niektórzy, umieszczając dzbanuszek z rozczynem na komputerze, bo tam ciepło... żeby nie przeciągać zbędnie historii, zagapiłam się i rozczyn prawie wylądował na karcie graficznej...).
Masło rozpuszczamy i zostawiamy do przestudzenia- ja zazwyczaj wrzucam je do ciepłej wody i mieszam aż się rozpuści, po czym dodaje je razem. Pozostałą mąkę przesiewamy (albo energicznie mieszamy miotełką), mieszamy z resztą cukru, solą, roztrzepanym jajkiem, ciepłą wodą, roztopionym masłem i rozczynem. Wyrabiamy gładkie ciasto (tak, będzie się lepić, ale wcale nie tak strasznie jak zawsze myślałam), robimy kulę i w misce, przykryte ściereczką odstawiamy w ciepłe miejsce, żeby rosło około 1 godziny. Stopień lepkości ciasta zależy od wielu czynników- wilgotności powietrza, stanu mąki, wielkości jajka. Jeśli macie potrzebę dodania mąki podczas wyrabiania, to zróbcie to stopniowo, żeby ciasto nie stało się zbyt twarde.
Wyrośnięte ciasto dzielimy na 3 wałki, z których pleciemy warkocz (albo cztery i robimy przeplatankę). Końcówki warkocza zawijamy pod spód, żeby chałka miała ładny kształt. Nasze dzieło kładziemy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, przykrywamy ściereczką i odstawiamy jeszcze na pół godziny do ostatniego wyrośnięcia.
Piekarnik nagrzewamy do 180*C. Przygotowujemy kruszonkę- mieszamy składniki aż powstaną grube okruchy. Przed pieczeniem chałkę smarujemy lekko mlekiem i posypujemy obficie kruszonką. Pieczemy 25 minut. Wyjmujemy, studzimy i jemy.
Ale bądźmy szczerzy- kto doczeka aż całkiem wystygnie?
Mniejsza ilość drożdży oznacza większą puchatość. True story! |
*zdjęcia z telefonu i instagrama, ponieważ post był zupełnie nieplanowany, mam nadzieję, że i tak Was skuszą:-)
*EDIT!!! Zrobiłam kilka nowych zdjęć, więc je dodaję :) Smacznego!!!
*EDIT!!! Zrobiłam kilka nowych zdjęć, więc je dodaję :) Smacznego!!!
Mam przepis swój na chałkę, ale skuszę się według Twojego przepisu, bo wygląda zachęcająco:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam kochana
:-) Polecam polecam i chętnie zajrzę do Ciebie- bo sprawdzonych przepisów na chałkę nigdy za wiele:-)
UsuńNo pewnie, że skuszą :)
OdpowiedzUsuńCzuję się mile połechtana tym "dedykowanym" postem... a wizja ciepłej chałeczki z miodem na śniadanie rozbudziła moje zmysły :). Nie mam wyjścia - wypróbuje przepis
Moje zmysły też budzi:-)
UsuńA dedykacja w pełni zapracowana- zagonić mnie do czegoś innego niż praca jest niezwykle ciężko:-D
Spróbowałam - wyszła pyszna. Fakt,że była na kolację, bo trochę przerażała mnie wizja wcześniejszego wstawania "żeby upiec rodzinie pieczywo na śniadanie", ale zbieram się w sobie i może raz się poświęcę ;P
UsuńDziękuję za przepis :*
Kocham domowe chałki <3
OdpowiedzUsuń:-) ja już też! robić i jeść!
UsuńJa na pewno skorzystam z tego przepisu i upiekę w weekend na śniadanie! Bo wpadłam ostatnio w szał pieczenia i upiekłam w weekend dwa ciasta - maślankowe i milky way.
OdpowiedzUsuńMmmm, ciasta z maślanką uwielbiam bo są super wilgotne. Milky waya jeszcze nie jadłam, ale brzmi bardzo seksownie:-)
UsuńCzekam na wieści o chałce!;-)