Idzie nowe?

Jest taki bardzo mądry cytat, który krąży w sieci. Przypisuje się go pisarzowi Williamowi Gibsonowi, ale najprawdopodobniej stworzyła go pewna pani, po rozstaniu ze nie najbardziej trafionym partnerem. "Zanim stwierdzisz u siebie depresję albo niską samoocenę, upewnij się czy przypadkiem nie otaczasz się bandą skończonych dupków." Pozwólcie, że w takim oto kierunku pójdą dziś moje przemyślenia.
Robię wiele rzeczy- lubię myśleć, że to próba bycia wszechstronną, ale moja babcia pewnie trafniej nazwałaby to "łapaniem dwóch srok za ogon." Lubię uczyć się nowych rzeczy, stawiać sobie wyzwania, czasem wręcz katować się (fizycznie lub psychicznie), dla ulotnego poczucia satysfakcji, że pracuję nad własnym charakterem. Oczywiście uczę się tych rzeczy, które są dla mnie ciekawe i choćby czasami sprawiają mi przyjemność. Jeśli coś się nie sprawdza, bardzo szybko wypada z mojego grafiku.
Siłą i determinacją można nawet zakwitnąć przez suchy listek. Bardzo motywująco podziałał na mnie ten krokus, dlatego obfotografowałam go z każdej strony:)
I namnożyło mi się się tych zainteresowań. Niektóre musiałam odłożyć na bok z adnotacją "jak znajdę chwilę", niektórymi zajmuję się byle jak. Właściwie na niczym nie mam czasu porządnie się skupić. Nie przeszkadza mi to, ale jak się pewnie domyślacie, każde godzina mojego dnia jest mi niezwykle cenna. Nie poświęcę jej na byle co.
Na przykład na kontakty z ludźmi, których tyczy się zacytowane we wstępie powiedzenie. Chyba ostatnio przewidziałam na oczy, bo bardzo dobitnie do mnie dotarło, że spędzanie czasu z nimi, odbiera mi całkowicie radość, którą kiedyś czerpałam z jednego z moich hobby. Niby niewielkie odkrycie, bo czuję się tak od dawna. Ale przyszedł moment, kiedy poziom dwulicowości, samolubstwa i próżności przekroczył poziom mojej tolerancji. Szkoda mi czasu na znoszenie ich, nawet jeśli będzie to oznaczało rezygnację z jednej z moich pasji.
Taka decyzja wprowadzi dość znaczące zmiany w moim życiu. KonQbek przyklaskuje, bo od dawna nie jest w stanie zrozumieć dlaczego pałuję się z tymi ludźmi. A ja już planuję, na co wydam zaoszczędzone pieniądze i co zrobię z wolnym czasem.  Cieszę się z wolnych wieczorów i weekendów. Ale też jest mi smutno- bo pamiętam jeszcze ile radości dawało mi to wszystko kilka lat temu. No i trochę się boję. Że sflaczeję, odpuszczę, że będę tęsknić, jak tylko trochę zapomnę o beznadziejności tego towarzystwa. Dałam sobie czas na jeszcze jeden projekt- wiem, że się zmasakruję, ale dam radę. Udowodnię sobie, że mogę, ale nie chcę:-)
A jakie będą konsekwencje dla mirabelek? Mam nadzieję więcej wpisów na blogu, mniej odwalania maniany w ogrodzie, częstsze ogrodnicze podróże i niedzielne popołudnia na hamaku. Niech no tylko zrobi się ciepło:-) Zresztą- to już się powoli zaczyna, zobaczcie.
Dwa miejsca, którymi udało mi się zająć. Usunęłam wszechobecną gwiazdnicę i stare liście. Znalazłam pączki tulipanów, czosnków i kiełkującą miętę, którą na wszelki wypadek przykryłam stroiszem.
Mówiąc szczerze spodziewałam się bardziej spektakularnego kontrastu "przed i po." A wyszło jak z kobietą, która wraca od fryzjera z przyciętą grzywką:-) To nasza odwieczna kępa irysów. Postanowiłam się nią zająć, bo wystarczy kilka cieplejszych dni, żeby nowe pędy stały się wyższe, a wtedy ciężko wycina się stare liście.

Pierwsze wysiewy za nami. Oczywiście zakupiłam profesjonalne znaczniki grządek, po czym gdzieś je zapodziałam. Stąd profesjonalne rozwiązanie- wystarczyły rynienka po ptasim mleczku, nożyczki i marker. Wysiałam pierwszy rzut sałat i chmiel, który w zamyśle ma zasłonić naszą ohydna siatkę.

Komentarze

  1. Błagam tylko nie chmiel - za chwilę opanuje cały ogród.
    Może winnobluszcz pięciolistkowy (ale też jest ekspansywny).
    Z pnączy jednorocznych np. Wilec klapowany (Ipomoea lobata, Mina lobata).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) Jestem świadoma brutalności chmielu, ale tam panują takie warunki, że chyba tylko on da radę. Próbowałam z nasturcjami- mimo że pnące się nie wspięły, wilec nie dał oznak życia, sadzonki winobluszcza (który mi się bardzo marzył przez przebarwiające jesienią się listki) przeżyły jeden sezon i poddały się. Chmiel to trochę wynik mojej desperacji- bo siatka jest ohydna, a na razie w planach nie mamy remontu.

      Usuń
  2. Znam ten ból. Chwilami tak dużo wysiłku kosztuje to, żeby spojrzeć na siebie jak na człowieka. Życzę odwagi i braku skrupułów w kończeniu z tym, co jest dla Ciebie nienaturalne i niewygodne.
    A ogrodu gratuluję i z przyjemnością będę obserwowała jak się zmienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, tak przyzwyczaiłam się to znosić, że wydaje mi się normalne- odwaga się przyda żeby to rzucić raz a dobrze:-)
      Z przyjemnością ugościmy cię wśród naszych chaszczy:-)

      Usuń
  3. Gratulacje! Znam ten ból i efekty odstawienia :) - trochę żalu, trochę tęsknoty do pasji, ale jaki spokój ducha!!! I to jedno pytanie kołaczące się po głowie: po kiego grzyba ja to znosiłam tak długo?!?!?!?!?!? Potem mija żal i na nowo można odnależć się w ukochanej pasji, tylko gdzie indziej ;P i z kimś innym :P,... albo znaleźć nową pasję :)
    Krokusiki zawsze mnie zachwycają, a do tego mój syn rok temu tak je pięknie rysował, że mam do nich ogromny sentyment.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, efekty odstawienia- jak na odwyku:-) A pasji i zawsze czeka kolejka do wypróbowania- może rzeczywiście któraś "pyknie" bezboleśnie zastąpi amputowane hobby.
      Minie też cieszy ten sezon krokusowy- na placu Strzegomskim już żółto pod pociągiem!:-)

      Usuń

Prześlij komentarz