Brownie na wypasie

Jest to wpis, który piszę drugi raz ponieważ w tajemniczy sposób zniknął z serwera. Możliwe, że za sprawą mojego palucha, kiedy przysnęłam nad pisaniem. Mogę tylko napisać, że tamten post był dużo fajniejszy i w ogóle, wiecie... i zrobić to czego bardzo nie lubię, czyli zacząć pisać od nowa. Na pocieszenie opitalając resztki brownie. I to takiego, przy którego jedzeniu padło pełne zachwytu "zabije mnie to brownie".
To, że ten wypiek może mieć potencjał podejrzewałam od początku. Do wykonania potrzebne są świeże maliny, więc postanowiłam wyczekać aż nasze krzaczki zaczną owocować. Ten cudowny moment miał miejsce jakiś tydzień temu i po tym jak nacieszyliśmy się podjadaniem ich prosto z krzaczka, nadszedł moment użycia ich w przepisach. I ten poszedł na pierwszy ogień.
Naszymi malinami nie zajmujemy się jakoś przesadnie. Co jakiś czas je odchwaszczamy, przy dłuższej suszy podlewamy (płytkie korzenie, wiadomo), na wiosnę nawozimy np. kompostem i przycinamy pędy, które już owocowały. Miejsce, w którym rosną wymagało trochę pracy, bo kiedy zajęliśmy się ogrodem było tam zdziczałe malinisko, założone przez moją mamę. Przeniosła ona tam sadzonki starych dziadkowych malin i tak sobie rosły. Już za naszego panowania, konQbek dzielnie usunął darń spomiędzy krzaczków i zrobił miejsce na nowe. Do rosnących już malin nieznanego rodzaju i malin czarnych (nazywanych przez moją babcię poetycko "kaszankami") dosadziliśmy kilka malin polek (bo wydały się nam najbardziej uniwersalne), jedną malinę żółtą i jeżynę bezkolcową. I tak nasze malinisko zaczęło nabierać rozpędu.
W tym roku zbiór był już całkiem konkretny. Może jeszcze nie doczekaliśmy się takiego gąszczu, jaki swojego czasu  miał mój dziadek, ale wydaje się, że jesteśmy na dobrej drodze.
A skoro mamy już garść własnych, zupełnie bio i totalnie organik, malin to koniecznie, ale to absolutnie koniecznie trzeba zrobić to brownie. Przepis zaczerpnięty z niezastąpionego "Comfort food" Jamiego Olivera.

BROWNIE Z MASŁEM ORZECHOWYM I MALINAMI
 Na sos custard
1 laska wanilii
250ml mleka 1,5%
2 żółtka
50g brązowego cukru Demerara
1 czubata łyżka mąki kukurydzianej
20g masła w pokojowej temperaturze
2 czubate łyżki gładkiego masła orzechowego
Na ciasto
230g masła (plus 1 łyżka do natłuszczenia formy)
250g ciemnej czekolady 70%
230g brązowego cukru Demerara
4 jajka
150g mąki
2 łyżki dżemu malinowego
100g świeżych malin
Zaczynamy od przygotowania sosu. Laskę wanilii przekrawamy wzdłuż na pół i czubkiem noża wyjmujemy ziarenka. Mleko wlewamy do garnka, dodajemy waniliowe ziarenka i pusty strączek i zagotowujemy od czasu do czasu mieszając. W misce trzepaczką mieszamy żółtka, cukier, mąkę kukurydzianą i miękkie masło. Cały czas mieszając dolewamy stopniowo gorące mleko. Otrzymaną, jednolitą masę przelewamy z powrotem do garnka i podgrzewamy na małym ogniu 2-3 minuty, delikatnie mieszając, aż zacznie gęstnieć. Zdejmujemy z ognia, dodajemy masło orzechowe, mieszamy i odstawiamy do przestygnięcia. Najlepiej z drugiej strony domu, bo bardzo ciężko tego nie podjadać, to znaczy nie testować czy aby nie mdłe.
Nagrzewamy piekarnik do 180*C. Natłuszczamy prostokątną formę (20x30cm). W garnku rozpuszczamy masło na niewielkim ogniu, do już płynnego dorzucamy połamaną na kawałki czekoladę. Mieszamy cały czas, żeby nic nie przywarło ani się nie przypaliło. Do masy czekoladowej dodajemy cukier i dobrze mieszamy. Zdejmujemy z ognia, dodajemy jajka po jednym i mieszamy miotełką. Na koniec dosypujemy przesianą mąkę i dokładnie mieszamy.
Teraz najlepsza część. Masę czekoladową przelewamy do przygotowanej formy. Na wierzch wylewamy custard, usuwając oczywiście waniliowy strąk. Lekko mieszamy, żeby na powierzchni ciasta powstał ładny wzorek. W miarę równomiernie dekorujemy ciasto ciapkami dżemu malinowego. W miejscach, w których nie ma dżemu, układamy maliny. Pieczemy 25 minut- w naszym piekarniku to trwało trochę ponad pół godziny, a i tak środek został trochę płynny- ale to nic strasznego, w końcu to brownie. Mi chyba najbardziej smakowała ta część. Jeśli mamy silną wolę, ostawiamy ciasto na godzinę, żeby przestygło.
Przed i po obróbce termicznej:-)

Jest coś uzależniającego w tym brownie. Choć nie jestem fanką połączenia czekolady i owoców, tutaj nieprzyzwoicie zażerałam się kęsami z malinami. Kawałki polecam kroić nożem i nie zbliżać się do formy z łyżką, bo skończy się na niekontrolowanym podżeraniu z formy. KonQbek wziął wczoraj kawałek do pracy i na przykładzie koleżanki dowiódł, że nie da się poprzestać na jednym kęsie. Totalna czekoladowa magia.
A te dwa białka, co zostały z custard? Można dodać jedno całe jajko, tyle mąki (pszennej i kukurydzianej) i mleka, żeby otrzymana masa miała konsystencję lekko ciągnącą się za miotełką (sprawdzone kryterium konQbka), cukier oraz dużą garść czerwonych porzeczek. Usmażyć omlet i podać ze śmietanką, rabarbarowym musem i czarnymi malinami:-)

Komentarze

  1. Ale pyszności... dawno nie robiłam brownie... ale teraz już wiem co będę piekła w najbliższym czasie!!
    pozdrawiam wakacyjnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj polecam koniecznie bo to najwyższa szkoła jazdy brownie! Pozdrowienia z mirabelkowiska!

      Usuń
  2. Uwielbiam oszołomów jak piszecie o sobie bo sama jestem oszołomem :) ale to brownie wyszło z pod ręki mistrza! Wygląda apetycznie. Na pewno w chwili wolnej wypróbuję.
    Pozdrawiam
    Szkat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pozostaje napisać nic innego tylko "oszołomy, łączmy się";-) A ciacho rzeczywiście- jak mistrz Jamie Oliver mówi, że deliszys to można mu spokojnie zaufać:-)
      Polecamy i pozdrawiamy!

      Usuń
    2. Zatem łączmy się i pozdrawiajmy ;) a jeśli to Jamie to rozumiem, że grono oszołomów zacne. Uwielbiam Go i jego prostotę w kuchni :)

      Usuń
  3. ja lubię gotować, chętnie skorzystam z tego przepisu :)
    fajny blog, więc obserwuję, jeśli możesz zaobserwuj :)

    syllenadagga.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) w takim razie polecam dodać go do kulinarnego repertuaru:-) oczywiście zaglądam i pozdrawiam!

      Usuń
  4. Brownie jest przepyszne, ale w takiej wersji jeszcze nie jadłam. Podeślę chłopakowi przepis, to może mi zrobi :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz