Sernik z mirabelkowym musem

.
Potrzebuję wstępu do tego wpisu. Ale jak nawiązać sernikiem do życia? Może tak- to przepis zdobyty w pracy, a mirabelkowy detal jest prosto z naszego ogrodu. Czyli wypadkowa dwóch istotnych sił w moim życiu. Nawet zgrabnie to wyszło. I sernik też jest zgrabny- odpowiednio wilgotny, mocno waniliowy i dobrze przełamany kwaśnymi powidłami. Było z nim trochę stresu i rytualnych tańców błagalnych przed szybką piekarnika, ale na szczęście jest wpadko-odporny. W końcu mam niezawodny przepis na to ciasto- będzie dobra baza do dodawania owoców z ogrodu.
Ale prawdziwym wstępem do tego wpisu są powidła. Żadne tam szaleństwa- po prostu nasze ogrodowe mirabelki, cukier i laska wanilii. Cierpliwi i pedantyczni usuwają skórki (np. przed zamknięciem słoika, przecierając dżem przez sitko), żeby efekt końcowy był mniej kwaśny. Ja tego nie zrobiłam, bo z założenia chciałam ich użyć do ciasta (dają radę w pleśniaku). Laskę zostawiłam w słoiku, żeby sobie 'naciągała'- trzeba tylko pamiętać, żeby ją przed jedzeniem wyjąć. Wyszły bardzo intensywne, o pięknym złotym kolorze. A! Oczywiście mówiąc "mirabelki" mam na myśli nasze mini, pseudo mirabelki, czyli żółte owoce śliwy ałyczy.
Rozdział kolejny to pieczony sernik, który już od jakiegoś czasu pojawiał się w naszych rozmowach. Ponieważ do tej pory moje doświadczenia z nim były oględnie mówiąc "takie se", niespecjalnie wierzyłam, że kiedyś uda mi się wypiec zwykły, dobry sernik z rodzynkami. A tu w pracy, jak na zamówienie, przemknął ten przepis- jako taki, który absolutnie zawsze wychodzi i smakuje. No to podsłuchałam, podpatrzyłam, kupiłam składniki i wzięłam się do roboty. Z duszą na ramieniu, bo proporcje były podane na zasadzie z "jakieś pół szklanki", "dwa albo trzy jajka"- tak to jest jak ktoś ma przepis dopracowany do perfekcji i korzysta z niego na czuja. Ja jeszcze czuja nie mam, podane wskazówki skonfrontowałam z wyguglanymi przepisami, wyciągnęłam średnią z kilku i na wszelki wypadek spędziłam większość czasu pieczenia przed szybką piekarnika. Tak jakby moje nerwowe podglądanie mogło w czymś pomóc.
Tak czy inaczej, czy to zasługa zaglądania do ciasta, czy może przepisu, ciasto się udało i możemy zajadać fantastyczny sernik z kwaskowym mirabelkowym wzorkiem. Też chcecie? To do dzieła- jak mi wyszło, to Wam na pewno pyknie. Jeśli nie z mirabelkami to z innym kwaskowatym owocem (jak w oryginalnym przepisie, latem maliny... działa mi to na wyobraźnię, nie powiem).

WANILIOWY SERNIK Z MIRABELKOWYM MUSEM
.

Na spód
150g kruchych ciastek (u mnie bardzo waniliowe Cookies on Tour)
50g masła

Na masę
500g sera na sernik
2 jajka rozmiar L
100ml śmietanki kremówki
150g drobnego cukru
2 łyżki budyniu waniliowego bez cukru
1 laska wanilii

Na rzeźbę, tzn na mus
200g mirabelkowych powideł z wanilią
2 łyżki budyniu waniliowego bez cukru

Okrągłą zapinaną formę (u mnie 21cm, szczelna) natłuszczamy. Masło rozpuszczamy, kruszymy drobno ciastka (drewniana pałką, albo wałkiem nawalamy w ciastka zawinięte w czystą ścierkę), dodajemy do rozpuszczonego masła i dokładnie mieszamy. Tą mieszanką wykładamy dno blachy (dociskając dość mocno) i chowamy do lodówki na czas przygotowania pozostałych składników (co najmniej 30 min).
Ser mieszamy z jajkami, śmietanką, cukrem, budyniem i ziarenkami wyjętymi z laski wanilii, po dodaniu każdego składnika dokładnie mieszając. Można to zrobić mikserem albo ręcznie miotełką. Tak powstałą masę wylewamy na ciasteczkową warstwę. Piekarnik nagrzewamy do 200*C.
Powidła podgrzewamy w niewielkim garnku, dodajemy budyń i mieszamy do dokładnego połączenia się składników. Na powierzchni masy serowej robimy śliwkowe plamy, po czym używając jakiegoś dźgulca, dopracowujemy wzorek. Moje powidła były dość gęste i niejednolite, więc zrobiłam duże kropki, które "przecięłam" kreską "narysowaną" dźgulcem- wyszło coś w rodzaju pokracznych serduch. Przy użyciu bardziej gładkiej masy można się pokusić o mniejsze kropki i bardziej dekoracyjne serduszka.
Przez pierwsze 10 minut pieczemy sernik w 200*C, następnie zmniejszamy ogień do 170*C i pieczemy jeszcze 20-30 minut. Pilnujemy, żeby nie piec zbyt długo, bo skończy się zbyt suchym sernikiem, a tego byśmy nie chcieli. Jeśli na wbitym dźgulcu zostają pojedyncze okruszki, ciasto jest gotowe. Studzimy je, obserwując jak opada (smutne, lecz nieuniknione), żeby wystudzone schować do lodówki- najlepiej na całą noc. Jemy następnego dnia. 
.
Nie da się ukryć- to całkiem rasowy sernik. Niezmiernie mnie cieszy, że trafiłam na ten przepis, bo można urozmaicać go o różne owoce, albo po prostu dorzucić rodzynki i zażerać klasykę. W końcu i ja umiem zrobić bezstresowy sernik!
Ponieważ zdjęcia wydają się jakoś tak bardziej jesienne niż wiosenne, na koniec zdjęcie kwiatka. Wprawdzie tylko na kawie, ale zawsze coś. Copyright konQbek ;-)

Komentarze

  1. Zaciekawiłaś mnie tym przepisem. Mi serniki wogóle nie wychodzą nawet ze sprawdzonych przepisów, ale ten jest inny bo nie trzeba tylu jajek i nie ubija się osobno żółtek z masą serową i białek na pianę. Więc pewno wypróbuję. Może tym razem wyjdzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie te super-delikatne przepisy, z ubijaniem piany i chuchaniem, dmuchaniem, żeby nie opadła nigdy mi nie wychodziły. Daj znać jak poszła sernikowa przygoda, bo mam wrażenie, że z tym pójdzie dużo łatwiej:-)

      Usuń
  2. Jejku, jak smakowicie... serniczek i kawka-raj na dzień dobry:)
    cudnego dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzajemnie! A poranek z sernikiem rzeczywiście- wymarzony:-)

      Usuń

Prześlij komentarz