Wielki aaa-psik Czwartek

Taka jestem artystyczna, że robię panoramiczne zdjęcia:P Hala Targowa w obiektywie mojego telefonu:)
No i jestem chora. W sumie- dlaczego by nie? W końcu jest wolne.
Wczoraj, z nosem cieknącym jak rura w starej kamienicy, pojechałam do pracy. Było szaro, zimno i ponuro. Z tego co pamiętam to tak grubo nie ubierałam się nawet w grudniu. Esemes treści "Pani Magdo, muszę odwołać nasze spotkanie, dopadła mnie grypa żołądkowa" nieco rozjaśnił mój poranek. Nie dlatego, że jestem wredna i cieszę się jak ludzie chorują, ale dlatego, że oznaczało to dla mnie luźne przedpołudnie. A to rzadki skarb.
Dzięki wirusowi grypy mogłam zrobić wielkanocne zakupy w jednym z moich ulubionych miejsc- w Hali Targowej. Teraz mam niewiele okazji, żeby tam zaglądać, ale pamiętam jeszcze ze studiów, że jeśli potrzeba jakiegoś odjechanego składnika, dobrej jakości, to tam jest wszystko. Oczywiście za odpowiednią cenę- chociaż laska wanilii była tańsza niż w supermarkecie. A jak przebije się przez grupy niemieckich turystów, to można też czasem pogadać ze sprzedawcą, i dowiedzieć się na przykład który gatunek dyni jest najlepszy na zupę.
My rzuciliśmy się na stoisko z suszonymi owocami i przyprawami. Kupiliśmy bakalie na paschę (jak wyjdzie, będzie post:)), dżem kasztanowy na muffiny i (na innym stoisku) dekoracje do makowca i składniki na czekoladki (jak się wyprodukują, będzie post:)). I została nam jeszcze chwila na relaks.
Wrocławski Rynek i jego okolice pełne są knajpek, gdzie można napić się kawy i zjeść ciastko. Są miejsca stare, wyjęte żywcem z PRL i nowoczesne kawiarnie jak teleportowane z Nowego Jorku czy Paryża. Mojemu sercu szczególnie bliska jest kawiarnia Marcello Consonni na Więziennej (ich profil na fb). Kiedy jeszcze posiadałam legitymację studencką, przychodziliśmy tam rano na bułeczki cynamonowe- jedyne miejsce we Wrocławiu, w którym je widziałam. Pyszne, z ciasta francusko-drożdżowego, zawinięte w cudne ślimaczki i serwowane na ciepło lub zimno. 
Wczoraj też zamówiłam cynamonowość a do niej cappuccino- tak wspaniale ubitej pianki chyba jeszcze nie widziałam, a kawy piję dużo. Pijąc i pałaszując wydawałam odgłosy cichego ukontentowania- dobrze, że siedzieliśmy w zacisznym kącie. Dookoła nas panowała poranna, pracowita atmosfera. Ktoś odbierał towar (mazurki...), ktoś realizował zamówienie, dwóch profesorów z mojej dawnej uczelni snuło edukacyjne plany. Jaka szkoda, że nie mam czasu spędzać tak przedpołudnia- na kawce, przy relaksującej muzyce.
I, kiedy przyszło mi na myśl, że mogłabym zrobić zdjęcie mojej kawusi i bułeczce (jak to jest modne na fb), zorientowałam się, że mój talerzyk jest pusty a z kawy została resztka piany na dnie filiżanki... taka ze mnie bloggerka:)

Komentarze